Spór słowny między bokserami a zapaśnikami na temat tego, kto będzie silniejszy w walce twarzą w twarz, trwał przez wiele stuleci. W XX wieku „artyści wojenni” w końcu przeszli od słów do czynów i przeprowadzili kilka szeroko reklamowanych bójek. Na nieszczęście dla fanów nie udzielili jednoznacznej odpowiedzi na główne pytanie. Słynna walka z 1976 roku pomiędzy amerykańskim bokserem Mohammedem Alim a japońskim karatekiem i zapaśnikiem Antonio Inokim nie zakończyła niekończącej się debaty.
Nie bliźniaki
Choć boks z zapasami należy do sportów walki, trudno nazwać ich „krewnymi”. Są zbyt różne. Zwłaszcza, że na poziomie oficjalnym, w tym olimpijskim, zawody odbywają się jednocześnie w kilku rodzajach zapasów - grecko-rzymskiej (klasycznej), freestyle, judo, sambo. Boks jest reprezentowany tylko przez jeden - sam boks. Długo można mówić o różnicach między tymi sportami, bo są one zupełnie inne. Ogólnie rzecz biorąc, porównywanie bokserów z ich kolegami z judo lub sambo jest śmieszne i śmieszne. W końcu nikt poważnie nie porównuje nurków i nurków, hokeistów z krążkiem i piłką.
Wystarczy wziąć przynajmniej tę różnicę: bokserzy bez litości biją się po twarzach i ciałach, używając do tego wyłącznie pięści w ciężkich skórzanych rękawiczkach. Ale zapaśnicy wolą "przytulać się" gołymi rękami, po czym ponownie z siłą rzucają przeciwnika na dywan lub tatami. W związku z tym szanse na wygranie walki na ringu są niepomiernie większe dla boksera, a na macie oczywiście dla zapaśnika. Jeśli, oczywiście, w walce biorą udział sportowcy mniej więcej tego samego poziomu i wieku. Cóż, w banalnej walce ulicznej zwycięzcą jest najprawdopodobniej ten, który uderzy pierwszy.
Dłonie i stopy
Istnieje jednak kilka rodzajów zapasów, w których używa się nie tylko rąk, ale także nóg. Mówimy o karate, kickboxingu i mieszanych sztukach walki, które ostatnio stały się popularne w Rosji. Są to również walki bez reguł, zwane też walkami mieszanymi, M-1. Bojownicy M1, głównie amerykańscy i japońscy zapaśnicy, jako pierwsi zrzucili rękawicę (nawet jeśli wolą wejść na ring z gołymi rękami) na rzecz zawodowych bokserów. Swoją drogą nie bez powodzenia. W każdym razie zapaśnicy, którzy dość dobrze nauczyli się pokrewnej specjalizacji sportowej – dokładnie uderzaniu przeciwnika stopami i rękami – najwyraźniej nie wyglądają na notorycznych chłopców do bicia.
Ataki na Inoki
Legendarny Amerykanin Mohammed Ali ma słynną frazę o trzepoczącym motylu i kłującej pszczoły. Połączył w nim dwie zasady prowadzenia swojej walki: bardzo szybko, jakby tańcząc, poruszać się po ringu i uderzać przeciwnika ostrymi uderzeniami piorunów. Dzięki tym zasadom ucieleśnionym w walce Ali, który pierwotnie nazywał się Cassius Clay, został mistrzem Igrzysk Olimpijskich w 1960 roku. A w latach 1964-1966 i 1974-1978 był oficjalnym mistrzem świata wśród zawodowców wagi ciężkiej.
To Mohammed Ali walczył w Tokio w czerwcu 1976 roku, co miało dać ostateczną odpowiedź na pytanie „Kto jest silniejszy: bokser czy zapaśnik?” Jego rywalem w sporze o tytuł absolutnego mistrza świata w sztukach walki i sześć milionów dolarów nagrody był najsilniejszy w tym czasie w Japonii zapaśnik Antonio (Kanji) Inoki. Ciekawe, że początkowo organizatorzy zamierzali zrobić show z wcześniej ustalonym rezultatem. Ale sportowcy nie zgadzali się z tym i walczyli uczciwie. To znaczy najlepiej jak potrafili.
To prawda, w końcu okazało się, że jest to coś w rodzaju show. Japończyk, który doskonale rozumiał, że jedno chybione „kłucie” wystarczy do nokautu i porażki, większość czasu spędzał na plecach lub na siedząco. Ale jednocześnie udało mu się zadać tyle czułych kopnięć (według szacunków ekspertów, około 60) krążącemu w furii przeciwnikowi, że po ostatnim gongu trafił do szpitala z rozległymi krwiakami. Ali, mimo aktywnego ruchu, pracowitości i głośnych nawoływań do Inokiego, by „walczył jak mężczyzna”, wszystkie 15 rund 60-minutowego pojedynku przeskoczyło wokół leżącego przeciwnika, ale zdołał wykonać tylko kilka słabych ciosów.
Warto również zauważyć, że uczestnicy bitwy, którzy zgromadzili rekordową publiczność telewizyjną w Japonii i dodatkowo podnieśli zainteresowanie M-1, znajdowali się na nierównej pozycji. W końcu Ali mógł swobodnie korzystać z całego swojego arsenału bokserskiego, w tym ze swojego charakterystycznego „szpica” w głowę, który zwykle prowadził do nokautu, i niczego nie wymyślać. Z drugiej strony Inoki miał zakaz nie tylko używania technik z karate, ale także bicia bez przygniatania drugiej nogi do podłogi. Bazując na ogólnym bilansie skutecznych uderzeń, azjatycki zapaśnik powinien zostać ogłoszony zwycięzcą. Sędziowie postanowili jednak nikogo nie urazić, dzieląc po równo fundusz nagród, a kontuzjowany Mohammed zabrał ze sobą trzy miliony do Ameryki. Gdzie wkrótce pokonał kolejnego zapaśnika - Buddy'ego Wolfe'a.
Kuba Rozpruwacz
Nawiasem mówiąc, walka Ali z Inoki była daleka od pierwszej rywalizacji bokserów i zapaśników. Zaczęło się w listopadzie 1913 roku, kiedy mistrz świata w boksie Jack Johnson, który uciekł do Europy z 13 miesięcy pozbawienia wolności, z łatwością poradził sobie z Andre Sproulem, który postanowił bić mu pięściami. Później zdobyli również laury zbiegłego przestępcy, udowadniając przewagę bokserów w otwartej walce, Jacka Dempseya, Joe Louisa i Archiego Moore'a. Pecha miał jednak inny przedstawiciel „perkusistów”, Chuck Wepner, który w popularnym hollywoodzkim filmie akcji grał rolę kickboxera Rocky'ego Balboa, przegrał ze swoim odpowiednikiem, który ważył dwa razy więcej.
Włoski Primo Carnera, rywalizujący z Jimmym Londosem, zastosował przeciwko niemu technikę zapaśniczą i sprowadził walkę do honorowego remisu dla boksera. Ale jeszcze ciekawsza była walka w kwietniu 86 pomiędzy bokserem wagi ciężkiej Scottem LeDux i słynnym zapaśnikiem Larrym Zbusco. Nie dość, że na ich pojedynek zgromadziła się rekordowa liczba kibiców – ponad 20 tys., to też zakończyła się, choć odbyła się według zasad boksu, walką o liny ringu i wzajemną dyskwalifikacją.
Chodzi o przygotowanie
Nie zwracając uwagi na wyniki, specjaliści od sportów walki, którzy nie biorą udziału w takich potyczkach, przekonują, że gwarancją zwycięstwa nie jest sport, ale wiara zawodnika w swoje umiejętności, jego najlepsze przygotowanie do konkretnej walki i profesjonalny poziom. Zapewne ta ostatnia koncepcja zawiera w sobie także sportową przebiegłość, która pozwoliła temu samemu Antonio Inokiemu nie tylko nie cierpieć na „użądlenia pszczół” w wykonaniu budzącego grozę Muhammada Ali, ale także zarobić trzy miliony dolarów za godzinę leżenia na ringu.